Asia M.
Gość
|
Wysłany: Pon 22:59, 23 Cze 2008 Temat postu: Spóźniona relacja z Jury 2008 |
|
|
Troche późno, ale w końcu jest
Jak zawsze spotkaliśmy się pod kinem dworcowym, tym razem o trochę innej porze; 23.30. Wyjeżdżaliśmy w dniu meczu WKS Śląsk – Lechia Gdańsk, co oznacza wieeeelu kibiców wracających nad morze. Miśka nawet z niektórymi sobie pokrzyczała Podróż minęła nam całkiem szybko, nie dało się za bardzo spać, bo były dwie przesiadki. Do samych Podlesic dojechaliśmy PKSem, nad ranem ok. 7. Stamtąd udaliśmy się na Górę Zborów na Wielbłąda. Na początku nie mogliśmy go znaleźć, z powodu braku dokładniejszych map, ale w końcu się udało. Tam szybko się pożywiliśmy (czyt. pyszne śniadanko), i z większym lub mniejszym pośpiechem poszliśmy na wspin. Tomek z Pawłem od razu zrobili wszystkie drogi, jak zawsze. Pogoda tylko nie do końca dopisywała, bo prawie nie było słońca i wiało. Mimo to nie poddawaliśmy się Po południu, po zjedzeniu obiadu, gdy już nam się nie chciało wspinać, zeszliśmy na camping. Oczekiwaliśmy, że zastaniemy już tam którąś z młodszych grup, ale nikogo jeszcze nie było. Zaczęliśmy rozkładać namioty i z utęsknieniem pobiegliśmy pod prysznic! Było ich tyle, że na szczęście nie trzeba było się kłócić kto pierwszy. Po długim dniu, położyliśmy się wreszcie spać. Jak na każdym dłuższym wyjeździe, obudziliśmy się słowami: „Echo, czas do zaprawy 5min!” Na campie była już młodsza grupa, Sierra. My po zdjedzeniu śniadania, przeczekaniu lekkiego deszczu, udaliśmy się na Morsko na wspin. Ćwiczyliśmy tam również, nasze ukochane przepinki. Pomogło nam w tym wielkie drzewo służące za niewiadomoco, na czym Kokos rozwiesił stanowiska. Tym razem, wraz z Ziutem zrobiłyśmy całą drogę! Pewnie była ona bardzo prosta, lecz i tak byłyśmy z siebie dumne Po tych emocjonujących zdarzeniach, czekało nas już tylko przypomnieć sobie przepinki Co o dziwo dobrze wszystkim szło! Wróciliśmy do namiotów, jdni udali się do sklepu, inni odpoczywali, spali, jedli Wieczorem zostaliśmy nauczeni zakładać stany. Szczerze mówiąc, zawsze myślałam, że to troche inaczej jest po zakładane, gdy się wspinamy.. Gdy zrobiło się już ciemno, przyjechał Szef Bady z Jagodą, i całym sprzętem wspinaczkowym, poszliśmy do jaskini Szpatowców. Po drodze, Tomek taszczył te swoje klocki, nie wiadomo po co. I do tego okazało się, że zapomniał ludków, więc musiał wracać po nie na camping (chodzi mi oczywiście o sprzęt jaskiniowy, którego przez pomyłkę zapomnieliśmy). Widok na tą jaskinię, czyli gdy się patrzyło w dół, dół, dół… Był straszny. Wbity był nawet drewniany krzyż po umarłych tam osobach. Dreszczyk przeszył niektórych Po dosyć długim czasie w końcu nastała chwila zjazdu.. Szef Bady, po nieprzespanych nocach spał, a nas doglądał tylko Kokos, i w połowie drogi, Szefowa. Sam początek był najgorszy według mnie, bo tam i było ślisko, i ten krzyż… Później trzeba było chwile poczekać na mostku, co również było trudnym zadaniem... Następnie zjazd w dół, podziwianie nietoperza i powrotem na górę. Skończyliśmy jak już było jasno. Szybkim krokiem ruszyliśmy na camping, żeby jak najszybciej się umyć i iść spać . Po zjedzeniu, wyspaniu się, zaczęliśmy składać namioty, ale okazało się, że przyszła zła pogoda i zaczęło padać. Wykorzystaliśmy to i udaliśmy się na krótką drzemkę, przeczekując deszcz. W końcu pozbieraliśmy się szybko i poszliśmy w stronę góry Apteki. Tam zawieszono kilka wędek, gdzie później zdawaliśmy jakąś trasę na zaliczenie. Na szczęście wszyscy sobie z nią poradzili. Po południu zjedliśmy, powylegiwaliśmy się w niewielkich strugach słońca i szefowa nam obwieściła, że teraz zmierzamy do jaskini Berkowej na nocleg. Po znalezieniu właściwej ścieżki znaleźliśmy się na miejscu. Poprzebieraliśmy w stroje do jaskiń, uzbieraliśmy potrzebny i jedyny możliwy nam sprzęt, czyli: 3 apteczki, 3 karimaty i 3 IPP. W kaskach na głowach i czołówkach, a także w kilku warstwach polarów, gdyby było zimno rozpoczęliśmy wchodzenie do jaskini. Przejście w ciągu tego roku zmniejszyło się chyba o połowe, bo było to dla mnie traumatyczne przeżycie, byłąm pewna, że się gdzieś zaklinuję i będą musieli mnie łamać, żebym mogła się wydostać! Na szczęście wszyscy bezpiecznie znaleźli się w środku. Ułożyliśmy się dwóch miejscach i staraliśmy się usnąć. Nie było to takie proste, bo jednego kłuło coś w plecy, inny uderzał się w głowe, następnego drętwiała ręka, ale w miarę się wyspaliśmy. Gdy rano pozwolono nam wyjść, wychodziło się jeszcze gorzej. Oczywiście nie obeszło się bez wielkiego strachu w oczach i ogólnej paniki Szybko się zebraliśmy i udaliśmy na dalszą drogę, już do domu! Zatrzymaliśmy się na zakupach, zjedliśmy śniadanie i poszliśmy dalej. Jak na złość, dopiero ostatniego dnia zaczęło przygrzewać słońce. Było po prostu gorąco. Myśleliśmy tylko o tym, że już niedługo będziemy w Zawierciu. Po drodze podziwialiśmy piękne jurajskie widoczki. Gdy doszliśmy na dworzec PKP, pojawiły się, jak zawsze, małe problemy z pociągami.. Ale wszystko się udało.. Mimo, że mieliśmy dwie przesiadki to i tak droga była miła. W ostatnim pociągu do Wrocławia siedzieliśmy na podłodze z dość dużym tłumem turystów, którzy troszkę dziwnie się na nas patrzyli Ogólnie wyjazd był bardzo udany i jak dla mnie wyprawy na Jure są najlepsze, szkoda że tak rzadko
ps. nie mam daru do pisania relacji ;p
|
|